Schronisko Mariki Krajniewskiej
Wydaje mi się, że
najmocniejszą stroną tej książki jest jej pierwsza połowa. Po lekturze „Okna”
wiem, że zdecydowanie bardziej wolę autorkę w krótkich formach. Opowiadania
Mariki Krajniewskiej rzeczywiście są oryginalne, ciekawe, utrzymujące uwagę
Czytelnika. Skłaniające do refleksji. W przydługim opakowaniu, historia staje
się męcząca.
Co z tym schroniskiem?
To zapis z kilku miesięcy
życia pewnego doktoranta, prowadzącego schronisko dla bezdomnych zwierząt. Po
wyjściu z uczelni te zwierzęta i dbanie o ich potrzeby stają się jego światem.
Powrót do domu, to powrót do patologii i siarczyste przypomnienie o kompletnym
braku oparcia w najbliższych.
To historia człowieka, który potrzebuje celu i odbudowania
swojego własnego świata, nie tylko fizycznego, ale przede wszystkim
psychicznego. Wszystko się jednak zmienia po tragedii…
Dzień i noc
W tej książce dzień i noc
mają wyraźne znaczenie. Każda z tych pór otwiera nową część opowieści. Pomysł
jest ciekawy, zdania proste w lekturze i niespecjalnie wymagające – ale to
właśnie najczęściej buduje największą atmosferę.
Cała książka przypomina
jakiś nie do końca dobry sen na jawie, który ciągnie się i ciągnie. A
bohaterowie są niczym smugi dymu papierosowego, pojawiają się i przemijają.
Mało ważni, niespecjalnie podmiotowi. Nikt nie jest wyraźniejszy od narratora.
Mimo wszystko
przychodzi taki moment, gdzie opowieść się rozmywa...
Podsumowując…
Trudno powiedzieć o czym
tak naprawdę jest ta książka, na początku myślałam, że do mnie trafia, z czasem
jednak rozminęłam się z tą lekturą. Wydaje mi się, że porównanie do snu jest
tutaj zasadne też ze względu na niejednoznaczności i przydymienie opowieści.
Trudno mi powiedzieć, czy polecam, czy nie polecam. Chyba po prostu sama nie
wiem jeszcze co myślę na temat tej książki.
Trzymajcie się ciepło i przytulnie <3