TRYB JASNY/CIEMNY

Zarządzanie sobą w czasie ⏰ Moja próba...

Zarządzanie sobą w czasie zrozumiałam jeszcze lepiej dzięki chorobie, która dopadła mnie na początku stycznia (nie, to nie był COVID). Kiedy byłam już w stanie pracować, wróciłam bezzwłocznie do pracy, ale COŚ się we mnie zmieniło...


Przez ostatnich parę miesięcy pędziłam jak szalona. Od zadania do zadania, z odpoczynkiem wpisanym w luki czasowe na zasadzie "jak mi się uda, to sobie odpocznę". Dopóki żyłam tym rytmem i nic się nie działo, to nie widziałam w tym nic niewłaściwego. Dalej robiłam rzeczy, które lubię, więc nie miałam poczucia, że coś jest nie tak.

Nie dawałam sobie odpocząć

Co częściowo wynika z mojego charakteru. Odpoczywanie mnie irytuje, lubię robić rzeczy. Kiedy ich nie robię mam poczucie, że życie mi ucieka. Tak się stało, że choróbsko całkowicie przewartościowało moje myślenie na ten temat. Do tego stopnia, że odpoczynek wpisałam sobie w mój dzień, a nie w rubrykę "odpocznę, jeśli się uda".

Budowanie dobrych nawyków

Z końcówką grudnia czułam się naprawdę źle. Mój urlop nastąpił wtedy, kiedy byłam już naprawdę mocno zmęczona. Pod koniec urlopu - nadal byłam zmęczona. Sama sobie to zrobiłam. To, co robimy ze sobą w czasie, zależy przede wszystkim od nas, a nie od listy rzeczy do zrobienia, czy wszechobecnego parcia na turboproduktywność. Można być hiperproduktywnym, zmęczonym i czasami nawet dotknąć z tego powodu depresji. A można być mądrze produktywnym, wypoczętym i gotowym na kolejny dzień. Pod koniec roku już wiedziałam, że coś robię źle i muszę o siebie zadbać. Nie wiedziałam tylko co.

Choroba zmusiła mnie do odpoczynku

Dosłownie. Wylądowałam w łóżku i wcale nie z powodu kataru, zimowego przeziębienia, czy najbardziej popularnej choroby naszych czasów. Lekarz zakazał mi ekranów na tydzień, w tym komputera, telefonu i telewizora. Niespecjalnie mogłam czytać książki, więc pozostały audiobooki, mnóstwo snu i aktywności mentalnych.

Jak łatwo się domyślić przez pewien czas czułam się jak przywiązana do łóżka ameba. Nie mówiąc o tym, że wciąż nie została mi postawiona diagnoza i badanie tego, co mi jest ciągnie się w czasie. Nie mogę stale się stresować podejrzeniami lekarzy, więc muszę czymś zająć głowę i ręce. Cieszę się, że mogę pracować, funkcjonować normalnie, a kiedy dopadają mnie myśli po prostu zaczynam malować. Pomaga.

Nie kryłam nigdy tego, że jestem osobą wierzącą

Dlatego modlitwa w ostatnim czasie też bardzo mi pomaga. Naprawdę myślę, że spokój, który odczuwam pomimo tego wszystkiego, bierze się właśnie z Góry, a nie ze mnie. Sama z siebie nie jestem taka silna.

Czasem używam do modlitwy aplikacji Hallow, w której można słuchać codziennych Lectio Divina i medytować nad Słowem Bożym. Jeśli znacie dobrze angielski - polecam!

To, co dzieje się w moim życiu teraz jest solidną próbą, ale wierzę, że wyjdę z niej mocniejsza i mądrzejsza - niezależnie od ostatecznej diagnozy. Przez ostatni miesiąc pokonuję przede wszystkim siebie i myśli, które w związku z tym tematem krążą w mojej głowie.

Szklanka zawsze do połowy pełna

Wierzę, że cokolwiek się dzieje w naszych życiach, jest po coś. I jest dla nas. Nawet jeśli nie do końca jest to coś, co sami byśmy sobie zaplanowali. Do tego myślenia doprowadziły mnie różne moje doświadczenia. Kiedyś myślałam zupełnie odwrotnie. Jeśli teraz jesteś na negatywnym biegunie i czytasz mój wpis, uwierz, że to może się zmienić.

Trzymajcie się zdrowo i uśmiechajcie się dużo 🍀
Cześć! 

Wybrane dla Ciebie