Dlaczego rzadziej jestem na Instagramie?
Od jakiegoś czasu możecie obserwować słabszą aktywność na moim Instagramie. W tym wpisie opowiem Wam o tym, co się stało i dlaczego postanowiłam obniżyć swoją aktywność. Nie wiem czy tak już zostanie - być może. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, po prostu przeczytajcie.
Jeśli chcesz być na bieżąco, zapisz się koniecznie na mój Newsletter!
Wolę prawdziwe życie
Mój świąteczny detoks otworzył mi oczy. Spędziłam wspaniale czas i prawdę powiedziawszy od tamtej pory nie czuję potrzeby zaglądania na Instagrama. Nie muszę chyba rozwodzić się na temat sztuczności tego portalu, wszystkich dzióbków i uśmiechów. Choć rzeczywiście mam to szczęście, że obserwuje mnie grupa całkiem fajnych ludzi, spośród których, wielu z nich to moi dobrzy znajomi. Niemniej jednak niespecjalnie pasuję do Instagrama. Nie czuję potrzeby usilnego podbijania statystyk i walczenia o publiczność. Nie widzę też powodu aby codziennie publikować tam jakieś przenikliwe myśli. Umówmy się, jestem normalną matką, która na co dzień ma co robić. I moje myśli nie zawsze są głębokie, czy przenikliwe. Bywają wręcz proste, a nawet żenujące. Nie mam więc potrzeby nikomu wciskać, że jest inaczej.
Zyskałam czas
Darowując sobie Instagramową regularność zyskałam czas na prawdziwe pisanie i pracę, która przynosi mi ogromną satysfakcję. Regularnie pracuję zdalnie w swoim zawodzie (pani copywriter). Zamiast wgapiać się w telefon, gapię się na mojego Syna - i wybaczcie, ale on zawsze wygra z każdym innym widokiem. Zastanawiam się nawet nad usunięciem Instagrama, ale nie dojrzałam jeszcze zupełnie do tej myśli - więc pozwolę mojemu profilowi istnieć i zobaczę, czy dopadnie mnie natchnienie aby opublikować coś nowego. Całą sprawę traktuję jednak zupełnie na luzie, bo rzeczywiście wolę żyć bardziej hygge i może trochę bardziej retro.
Nie znajdziecie w Internecie też żadnych moich zdjęć, na których wyglądam jak jakaś przeurocza rusałeczka, która o dziewiątej rano biega po łące w kusej sukience i uśmiecha się do roślin. Otóż wstaję o 5:30, uśmiecham się do mojego Syna i Męża, a dziewiąta to dla mnie już prawie południe. Nie zawsze wyglądam jak rusałeczka, a czasami po przebudzeniu czuję się wręcz jak Świnka Peppa. Do roślin nie uśmiecham się wcale, bo odziedziczyłam po jednej z babć dar uśmiercania wszystkiego, co wyrasta z doniczki. Kuse sukienki noszę rzadko, albowiem często schodzę do poziomu podłogi. Odkąd zostałam mamą przybyło mi kilka dziur w spodniach. Przetarłam nie przez wzgląd na modę, ale przy licznych zabawach na podłodze.
Mam się dobrze
Z moimi dziurami i bez sztucznych uśmiechów. Z ironią i sarkazmem, które pojawiają się gdzieś między wierszami codzienności. A o wiele lepiej niż na Instagramie, czuję się w moim ulubionym ciuchlandzie, do którego od czasu do czasu zaglądam. Psychicznie bliżej mi do pracującej tam babeczki (swoją drogą jest młodsza ode mnie przynajmniej o cztery lata), która przez piętnaście minut rozmowy potrafi opowiedzieć o wszystkich imprezach, na których była i pozachwycać się własną babcią tańcującą na weselu jej kuzynki, niż do tych wszystkich karpich uśmiechów, które patrzą na mnie ze sztucznych zdjęć i pod zdjęciem martwej natury piszą w komentarzu "pięknie wyszłaś".
Jakoś tak nie czuję potrzeby przyłączania się do tej karpiej społeczności, a równocześnie mam kontakt z fajnymi osobami, które poznałam dzięki Instagramowi. Trzeba wiedzieć kiedy przestać więc zobaczymy. Być może przestanę z końcem stycznia, jeśli nie będę miała potrzeby publikowania czegoś nowego. A o bloga się nie bójcie, pisanie nigdy mi się nie znudzi ;)
Trzymajcie się ciepło i przytulnie,
Ahoj!
Jeśli chcesz być na bieżąco, zapisz się koniecznie na mój Newsletter!