Czysto jak w muzeum vs. brudno ale szczęśliwie 🧼🧒
Dżoano, nie, to nie będzie wpis o myciu okien i pucowaniu fug szczoteczką do zębów. To będzie wpis o dzieciach. O tym, czy lepiej, żeby wszystko było jak w zegarku, czy raczej jak po bitwie na kisiel w kuchni.
Odrobina dyscypliny jeszcze nikomu nie zaszkodzi... chyba 🧹
Serio, Dżoano, nie trzeba od razu prowadzić domu jak jednostkę wojskową, ale kompletny brak zasad też nie zadziała. Dziecko, które wszystko może – poczuje się opuszczone. A dziecko, które nie może nic – poczuje się... tak samo. Więc granice – tak, ale bez przesady. Żadna skrajność nie wychowuje sama z siebie.
Szyby czy uśmiechy?
Znasz to pytanie: co ważniejsze – czyste okna czy wesoła buzia dziecka, przyklejona do tych okien? Jeśli wolisz muzeum zamiast domu, to... może lepiej w ogóle nie dawać dziecku jedzenia, bo przecież nakruszy. Tylko że wtedy – sorry – nie rozwija się ani żołądek, ani niezależność.
Brudno, ale pod kontrolą 🍫🧽
Pamiętam sytuację z księgarni: dziecko całe w czekoladzie rozsmarowuje radośnie uśmiechy na szybach. Rodzice siedzą, jakby patrzyli na zachód słońca w Toskanii. Zero reakcji. I wtedy ja, kobieta ze ściereczką w sercu, wyszłam i powiedziałam: „Halo, to nie jest przedszkole Montessori z funkcją myjącej podłogi!”
Jak żyć, Dżoano? 🔄
Najlepiej pośrodku. Pozwól dziecku przesypywać makaron z jednego pojemnika do drugiego, nawet jeśli potem odkurzacz śpiewa „Volare” przy zasysaniu ziaren kukurydzy. Ale też ucz, że nie wszystko wolno, a szacunek do przestrzeni innych ludzi to nie opcja – to must have.
Dżoano, nie musisz mieć sterylnych fug. Ale może nie warto też hodować mchu na kanapie?
I jeśli chcesz porozmawiać z dzieckiem o świecie, który nie jest czarno-biały...
Sięgnij po „Czy moje plecy istnieją?” – książkę, która zadaje pytania filozoficzne, ale w stylu placu zabaw. Dla dzieci, które pytają – i dorosłych, którzy chcą zrozumieć.
#DajęSłowo – z odrobiną kurzu i wielkim sercem 🧡

