Przygody recenzentki, to, co naprawdę się zdarza, ale o czym się nie mówi
Statystyki najważniejsze
Zauważyłam ciekawą zależność. Zazwyczaj te instytucje, które
największą uwagę zwracają na statystyki, podczas współprac regularnie
zapominają o czymś takim, jak czynnik ludzki. A w rzeczywistości współpraca
układa się najlepiej z tymi firmami/instytucjami, które próbują Cię najpierw
poznać, a dopiero potem pytają o statystyki, jako o dodatkowy a nie
najważniejszy czynnik.
Wariacje i dzikie furie
Raz na parę lat zdarza się taka sytuacja, w której
sfrustrowany autor książki pisze listy z pogróżkami do recenzenta. Miałam taką
sytuację raz. Co do drugiego razu, mam tylko swoje podejrzenia. Parę lat temu
skrytykowałam książkę pewnej autorki, która twierdziła, że jej opowieść oparta
jest na faktach. Niemniej jednak, w książce było pełno niezgadzających się ze
sobą dat, które bardzo wyraźnie sugerowały, że może być to szwindel i mocno
nieudana fikcja literacka, która pragnie udawać prawdziwą historię. Po mojej
recenzji zaczęła się burza.
Autorka napisała na moim blogu, co o mnie myśli wystawiając
sobie samej świadectwo. Oczywiście pojawił się tekst o tym, że nie mam mózgu (a
jakże!) i pewnie nie mam matury (akurat byłam wtedy na studiach drugiego
stopnia). Niespecjalnie kreatywni są ci moi hejterzy, bo ciągle ktoś się
rozpisuje o mojej rzekomo niepełnej edukacji, braku mózgu i problemach
psychicznych. Nuda ;)
Ta sama autorka napisała do mnie maila z pogróżkami, wygrażała się sądem, jeżeli nie usunę recenzji. Ścigała mnie w moich mediach społecznościowych wystawiając wulgarne i obraźliwe komentarze. Groźbami dotyczącymi sądu oczywiście nie przejęłam się, bo nie miały żadnego pokrycia ani żadnej podstawy, a my nie żyjemy w kraju cenzury, w którym nie można wygłosić opinii o książce.
Ta sama autorka napisała do mnie maila z pogróżkami, wygrażała się sądem, jeżeli nie usunę recenzji. Ścigała mnie w moich mediach społecznościowych wystawiając wulgarne i obraźliwe komentarze. Groźbami dotyczącymi sądu oczywiście nie przejęłam się, bo nie miały żadnego pokrycia ani żadnej podstawy, a my nie żyjemy w kraju cenzury, w którym nie można wygłosić opinii o książce.
Skończyło się tak, że wydawnictwo wystosowało oficjalny list
z przeprosinami do mnie, a także wyjaśnieniami. W których napisali mi, że
autorka książki jest osobą niezrównoważoną psychicznie (a to ci nowina!) i
wszystkie komentarze zniknęły z Internetu, a moja recenzja pozostała w stanie
nienaruszonym.
Wydawnicze porachunki
Zdarza się również tak, że same wydawnictwa nie potrafią
przyjąć na klatę negatywnej recenzji. Na
szczęście zdarza się to rzadko, bo na przestrzeni lat i wielu współprac
zdarzyło mi się to tylko dwa razy. Przy czym raz, był wyjątkowo skrajny. Było
to dosyć osobliwe, ponieważ moja recenzja nie była jednoznacznie negatywna,
dałam książce 5/10 i argumentowałam dlaczego.
Odzew wydawnictwa był natychmiastowy. I pojawiły się sądowe pogróżki, że działam na szkodę wydawnictwa, że jestem podwójnym agentem z konkurencji (zabawne, nigdy nie pracowałam w żadnym wydawnictwie choć od czasu do czasu się o to starałam) i tak dalej. Sami zgodzili się na recenzję, sami używali słowa „recenzja” a nie „promocja”, czy „reklama”, więc ja ze stoickim spokojem tłumaczyłam osobie po drugiej stronie, że nie ma żadnych podstaw prawnych aby mnie oskarżyć. Cóż… widocznie wydawnictwo spodziewało się samych pozytywnych recenzji swoich książek. Choć nadal jestem zdziwiona tamtą sytuacją, bo oceń sam… 5/10 to tak naprawdę ani dobrze, ani źle.
Druga sytuacja miała miejsce stosunkowo niedawno. Otrzymałam
naburmuszoną wiadomość z opinią, że moja recenzja jest ironiczna i nierzetelna.
Oczywiście, że była ironiczna. Książka mi się nie podobała i nie będę okraszać
pięknymi słowami czegoś, co na to po prostu nie zasługuje. I tak uważam, że
byłam dosyć łagodna jak na swoje możliwości. Ale jest różnica pomiędzy
mówieniem o książce, a mówieniem o jej autorze, pomiędzy hejtem a ironią,
pomiędzy hejtem a negatywną recenzją. I trzeba o tym pamiętać, bo za chwile
okaże się, że nic negatywnego nie można na żaden temat powiedzieć, tylko trzeba
kadzić sobie nawzajem bo jest to poprawne politycznie.
Co robię w takich sytuacjach? Wyciszam współpracę z danym
wydawnictwem lub instytucją. Nie zbiednieję od tego, że zrezygnuję ze współpracy
z jednym, czy dwoma wydawnictwami. Bo
nadal jest cała masa osób, które chętnie
ze mną współpracują i cenią sobie moje recenzje. Jeśli już ktoś na tym traci,
to druga strona. Żaden recenzent nie będzie chciał współpracować z kimś, kto
nie potrafi przyjąć słów krytyki. Nawet przyjaźń czy miłość, nie są relacjami,
w których się całymi dniami głaszcze drugą osobę i mówi „och, jak wspaniale
wszystko robisz”. A recenzowanie… No cóż, na tym polega. Nie zawsze jest tylko
pozytywne.
Konkluzje, podsumowania
Oczywiście nie zmienia to faktu, że recenzowanie jest super przygodą i na dłuższą metę nie ma się
co zrażać dziwnymi potyczkami, czy sytuacjami. I nawet jeśli pojawi się
chwilowy stres, mija. Potem pozostaje tylko pamięć o tych zwariowanych
przypadkach i nauczka na przyszłość z kim warto, a z kim nie warto
współpracować.
A Ty doświadczyłeś już pierwszych recenzenckich potyczek?
Ściskam ciepło i przytulnie <3