TRYB JASNY/CIEMNY

Ale masz grube ramię 💪 Perypetie z wagą i ZŁOTE komentarze

W tym wpisie opowiem Wam o moich perypetiach z wagą i o ZŁOTOUSTYCH komentarzach, które każda z Was słyszała przynajmniej raz w życiu. Czemu nie warto się nimi przejmować i co dla mnie oznacza ciałopozytywność?

Przytyłam w ciąży... - mówisz? A u mnie było odwrotnie

To doświadczenie wielu kobiet, jednak nie moje. W ciąży schudłam 10 kg. Nie byłam na żadnej diecie. I w żadnym razie nie polecam Wam odchudzać się w ciąży, to może być niebezpieczne dla dziecka i dla Was. W ciąży musiałam brać hormony tarczycy i diametralnie zmienić dietę. #TeamNiedoczynność 

Całkowicie wzięłam na siebie fakt, że rośnie we mnie nasz Syn i zamiast karmić siebie (i jego) śmieciowym jedzeniem, zupełnie odrzuciłam: chipsy, przetworzoną żywność, czekoladę, batony, napoje gazowane, fastfoody i wszystko, co możemy wrzucić do kategorii śmieci. Nie głodziłam się. Jadłam, ale w 80% moje posiłki składały się z warzyw (surowych, gotowanych) i w 20% z pozostałych składników (np. kasza, pieczywo itd.). 

Pierwszy nieprzyjemny komentarz z jakim się spotkałam, miał miejsce niedługo po narodzinach mojego Syna. Jedna z moich followerek napisała do mnie na Instagramie dość pretensjonalną wiadomość. Przedstawiała mnie, jako osobę o złotych genach, która nic nie musi robić, żeby być szczupła. W tej samej wiadomości napisała mi, że ona nie może się powstrzymać od jedzenia batonów, bo ona po prostu tak ma. Nie było to żadne nawiązanie, nie wypowiadałam się wtedy na temat wagi. Po prostu był to taki jej komentarz do mojego wyglądu, w którym znalazłam dużo autoagresji - kobieta, potrzebowała wsparcia, ale tak wyszło, że wyżyła się na mnie. 

Za gruba dla chudych, dla grubych za chuda

Jak śpiewała Katarzyna Nosowska w piosence Cudzoziemka w raju kobiet. Jeżeli masz wahania wagi, szybko się o tym przekonasz. Jak byłam szczuplejsza, słuchałam pretensji osób, które ważyły więcej ode mnie. Jak zaczęłam tyć, zaczęłam słuchać uwag od tych drugich. A gdzie jest ciałopozytywność w tym wszystkim? 

Trzeba mieć zero taktu, żeby od tak powiedzieć komuś, kogo dawno się nie widziało: ale masz grube ramię. Żeby ta rozmowa skończyła się tylko na tym, to jeszcze nie byłoby dramatu. Ale zaczęło się porównywanie mnie do szczupłych osób z mojej rodziny, analizowanie, że nie mam po kim być gruba. A na koniec pokazywanie oburącz jak grube jest moje ramię. Naprawdę zdarza się, że moje spotkania z innymi ludźmi są jak podróż na inną planetę. Kiedy myślę, że już nic mnie nie zaskoczy, odkrywam nowe lądy ludzkiej głupoty i braku empatii. 

Nie mówiąc już o braku wrażliwości i świadomości, że lekka otyłość, czy wzrost wagi wcale nie musi być winą złych nawyków. Czasem wynika to z leczenia, albo z jego zaprzestania. Co nie znaczy, że mamy ochotę opowiadać o tym leczeniu każdej osobie, która nas zobaczy. Inny przykład, osoby chorujące na depresję, biorą czasami leki, których konsekwencją jest tycie. Miałam kiedyś znajomą, która w czasie terapii przytyła 20 kg. Po odstawieniu antydepresantów i po powrocie do zdrowia, schudła z powrotem do swojej wagi. Jak myślicie, czy teksty: ale jesteś gruba - pomagały jej wyjść z depresji?

Historia mojego tycia prezentuje się jednak trochę inaczej. Po porodzie rzeczywiście byłam szczuplakiem. Mój Syn natomiast zawsze był głodomorem, więc zdarzało mi się nawet zasypiać w kuchni na stole, pomiędzy karmieniem a karmieniem. Przez pierwszy miesiąc robiłam głównie to. Dopóki karmiłam piersią, nie odżywiałam się byle jak. Te furtki otworzyłam później. Brak snu, brak czasu na zdrowe gotowanie (mój Mąż ratował posiłki), w połączeniu z ciągłą pracą zawodową (w domu, zdalnie, bo pisałam nieprzerwanie) - to były punkty otwarcia furtek.  A one powoli zamieniły się w kilka niezdrowych nawyków. Jedzenie o dziwnych porach rzeczy najszybszych w przygotowaniu, które niekoniecznie były tymi najzdrowszymi. Pierogi, mąka i kluchy, czyli wszystko to, co zapycha i tuczy.

Czy warto mieć do siebie o to pretensje?

Moim zdaniem nie warto. Nasze ciała również przedstawiają historię naszego życia. Nie zawsze jest to historia tylko i wyłącznie pozytywna, czasem to historia złych nawyków, które pojawiły się nie tyle z naszego zaniedbania, co po prostu z sytuacji, w której się znaleźliśmy. Nie da się zawsze być gotowym na wszystko i po prostu, czasem trzeba coś zepsuć, żeby móc to naprawić. A czasem rzeczywiście jest to efekt tylko i wyłącznie naszych zaniedbań, ale nawet wtedy nie wpadaj w krąg samobiczowania, bo zaczniesz zajadać smutki. I zamiast przerwać ten krąg, będziesz toczyć to błędne koło pod górę syzyfowego obłędu.

Moment mojej szczytowej wagi, zsynchronizował się z momentem odstawienia leków na tarczycę. Nie robiłam tego "na własną rękę", ale w porozumieniu z lekarzem. Hormony na tarczycę działają tak, że odwalają całą robotę za tarczycę i w efekcie doprowadzają ją do powolnej śmierci. Mój lekarz jest bezpośredni, więc powiedział: może pani spróbować, wierzę, że to się może udać. Po odstawieniu tych leków zacznie pani tyć i będzie pani ciągle wku... Proszę się badać regularnie, a jeśli już nie będzie pani mogła ze sobą wytrzymać, albo rodzina z panią nie będzie mogła wytrzymać, proszę do mnie wrócić. Regularnie sprawdzać hormony tarczycy i za rok widzimy się na kontroli. 

Nie od razu, ale ten czas rzeczywiście nadszedł. Osiągnęłam punkt krytyczny własnej wagi, jakiego moja waga nigdy dotąd nie widziała (być może dla Ciebie byłoby to niedużo, ale dla każdego ta granica leży gdzie indziej). Stało się to w parę miesięcy po odstawieniu leków. Musiałam zrobić bardzo wiele, żeby sobie z tą sytuacją poradzić. Od włożenia energii w zadbanie o zdrowie psychiczne (wieczna kur... rzeczywiście się pojawiła), po naturalne odżywianie, którego prób było kilka a dobre nawyki nie pojawiły się od razu.

Inny komentarz z tamtego momentu, od osoby, która dawno mnie nie widziała: ale przytyłaś! Miłe, prawda? Zwłaszcza przy organizmie, który wymaga nowej regulacji, bo pożegnał się z lekami, które trzymały go w ryzach. Wspomniana kur... z mieszaniną emocji, od skrajnych radości, po skrajne depresje - te wszystkie konsekwencje zapowiedział mi lekarz. Musiałam sobie z nimi poradzić, a swoje dokładały złote komentarze od mędrców tego świata. 

Przetrwałam ten okres i teraz jest naprawdę SPOKO

W pewnym momencie wpadłam w taki motyw, że ciągle stawałam na wagę i byłam ciągle zdołowana. Napędzałam się smutkami, komentarzami i "empatią troskliwych mędrców". Oczywiście osoby, z którymi na co dzień nie przebywamy, wiedzą najwięcej na nasz temat, a wszechświat upadłby bez ich porad. Komentarz mojego Męża: jak ci powiedziała, że masz grube ramię, trzeba było jej powiedzieć: ty za to masz mały mózg i jakoś obie żyjemy. Chociaż śmieszy mnie to bardzo, to zazwyczaj nie zniżam się do pewnego poziomu, tylko zaczynam się komunikować ironią - problem pojawia się wtedy, gdy druga strona nie rozumie ironii. 

Wcale nie schudłam od przejmowania się komentarzami innych osób, ani od ciągłego stawania na wadze. Schudłam wtedy, kiedy przestawiłam się na akceptację i zrozumienie tego, że w moim przypadku odżywianie jest nieco bardziej skomplikowane, a nawet 2 kromki chleba na śniadanie mogą zrobić różnicę. Niektórzy mogą jeść chleb codziennie, ja mogę go zjeść raz lub dwa razy w tygodniu. Nie mogę przesadzać z kawą i jeść niektórych rzeczy, które dobijają moją tarczycę i mają przełożenie np. na mój nastrój. 

Jak myślicie, dlaczego diety cud nie działają? Bardzo często opierają się na słabych motywacjach. Zmuszamy się do czegoś, nie obserwujemy własnego organizmu, ale za wszelką cenę usiłujemy się przyłożyć do jakiegoś wzoru i według niego postępować. Nie ma dwóch takich samych organizmów, nawet jeśli pewne rzeczy są dla nas wszystkich wspólne, jest to szalenie krzywdzące, żeby wszystkich mierzyć jedną miarą - niezależnie od tego, czy dotyczy to odżywiania, wyglądu, czy czegokolwiek innego.

Moc natury jest ogromna, ale wymaga czasu

Tycie to proces, który odbywa się w czasie. Podobnie jak nabieranie dobrych nawyków. Dlaczego w takim razie wydaje nam się, że natura powinna zadziałać od razu? Każda zmiana wymaga czasu, ale jest możliwa tylko w duchu akceptacji tego, co jest i tego, co być może. Wtedy naprawdę jesteśmy w stanie solidnie działać dla swojego dobra. Dopóki sami siebie biczujemy, nie znajdziemy siły na wprowadzenie długofalowych, dobrych zmian.

Jeśli poczujesz się dobrze, sama ze sobą, bardzo wiele się zmieni. Nie chodzi tylko o to, aby poczuć się dobrze z wizją siebie chudszej/grubszej, ale z tą osobą, którą widzisz w lustrze DZISIAJ. Twoje ciało dzisiaj, wczoraj i jutro - wciąż jest Twoje. Zasługuje na to, by być traktowane z szacunkiem i miłością. Kilogramy nie mają tutaj nic do rzeczy.

Czym jest dla mnie ciałopozytywność?

Ciałopozytywność nie polega moim zdaniem, na akceptowaniu stanów, które mogą doprowadzić nas do choroby. A do choroby może prowadzić zarówno zbyt wysoka waga, jak i zbyt niska. Ciałopozytywność to akceptacja ciała i siebie w tym ciele, która (jeśli nie czujemy się dość dobrze/komfortowo) ma na nas prowadzić do dobrej zmiany. Zgódź się na to, że Twoje ciało opowiada historię Twojego życia. 

Trzymajcie się zdrowo 🍀
Cześć!

Wybrane dla Ciebie